piątek, 1 lipca 2016

Nasza Relacja z 37. World Finals Odyssey of the Mind :)

Po chwili odpoczynku koniecznej po podróży powrotnej do Polski, wracamy z pełną relacją z naszej wyprawy. Ale zanim przejdziemy do samego wyjazdu, krótkie przypomnienie co było wcześniej...




Skąd wziąć pieniądze?

I wracamy do czasów obecnych! Jak już wszyscy wiedzą, udało nam się wyjechać na Finały. Ogromną rolę odgrywają w tym wszystkie firmy, a raczej stojący za nimi ludzie, którzy pomogli zebrać nam fundusze. Dlatego zanim przejdę do właściwej opowieści, należą się owacje na stojąco dla następujących firm i osób:



A teraz mogę zacząć właściwą historię, czyli wyjazd do Ameryki. Oczywiście najpierw był samolot, a więc przyjazd na lotnisko 3 godziny wcześniej, przejście przez odprawę, kontrolę paszportową i czekanie, by wejść na pokład, co minęło zaskakująco szybko.

Potem tylko 9 godzin lotu przez ocean i witaj USA! Mocno zmęczeni po podróży z lotniska pojechaliśmy prosto do hostelu, gdzie czekał na nas nocleg. Warunki generalnie mieli bardzo dobre, może poza faktem, że klimatyzacja była na tyle mocna, że powoli zmieniała cię w kostkę lodu.

Na następne dwa dni hostel HI Chicago stał się naszą bazą wypadową, z której wychodziliśmy rano na zwiedzanie i wracaliśmy późnym wieczorem. A było co zwiedzać! Byliśmy m.in. w Field Museum, gdzie mają szkielet prawdziwego tyranozaura, Shedd Aquarium, gdzie mogliśmy podziwiać białuchy i delfiny, Muzeum of Science and Industry, gdzie mogliśmy zobaczyć prawdziwego U-Boota, a także SkyDeck, by spojrzeć na miasto z wysokości 103 piętra.

Po dwudniowym pobycie w Chicago przyszedł czas na faktyczny powód naszego wyjazdu do Stanów, czyli Finały Światowe Odysei Umysłu! Dlatego rano autokarem ruszyliśmy na Uniwersytet Stanowy Iowa w Ames. Po kilku godzinach byliśmy na miejscu, gdzie musieliśmy zaczekać, aż nasze trenerki nas zarejestrują, by w końcu udać się do miejsca zakwaterowania, czyli akademika Maple.



Tam wreszcie czekała na nas obiadokolacja, po której poszliśmy inspektować naszą scenografię. Po krótkich oględzinach mieliśmy pewność, że dotarła biezpiecznie i będzie wymagała jedynie skręcenia i drobnych poprawek.



Do akademika wróciliśmy piechotą, przechodząc przez dużą część kampusu. Podczas spaceru zaobserwowaliśmy sporo miejscowych zwierząt, w tym wiewiórki, ogromne ilości królików, a nawet szopa pracza.











Następnego dnia odbyło się uroczyste rozpoczęcie Finałów, na które powędrowaliśmy dumnie zresztą drużyn reprezentujących Polskę.

Ale zanim jeszcze weszliśmy do końca w życie konkursem, jedna bardzo ważna rzecz – 25 maja, czyli urodziny jednego z członków naszej drużyny, Stasia! I to nie byle które, bo 18, więc nie obyło się bez choćby maleńkiej namiastki imprezy.

 Finały Odysei Umysłu to unikalna okazja nie tylko by zaprezentować owoce swojej długiej pracy przed wielonarodową widownią, ale również obejrzeć jak z tym samym zadaniem (oraz 4 pozostałymi problemami) poradziły sobie inne drużyny. Co też z zapałem robiliśmy, po pierwsze kibicując polskim drużynom, a po drugie oglądając występy m.in. Amerykanów i Chińczyków.
Poza tym, mieliśmy jedyną w swoim rodzaju okazję wybrać się na wykład prowadzony przez pracownika NASA, który akurat dotyczył satelity ICEsat-2, którego głównym zadaniem będzie monitorowanie stanu lodu na obydwu biegunach.
Jakby tego było mało, Finały są również świetną okazją na poznanie nowych ludzi, szczególnie z samych Stanów Zjednoczonych. By to trochę ułatwić i przełamać pierwsze lody, Odyseja proponuje 'drużyny kumpelskie' – każda drużyna jeszcze przed wyjazdem dostaje kontakt do drużyny kumpelskiej. Tradycją jest wymiana upominkami z rodzinnych stron, a także przynajmniej trochę wspólnie spędzonego czasu, by się zapoznać. Dlatego też wybraliśmy się razem na paradę flag i bannerów, jak i również kibicowaliśmy sobie wzajemnie na naszych przedstawieniach.


W piątek mieliśmy spontana, który poszedł nam tak sobie. Ponieważ tajemnica dłużej nas nie obowiązuje, możemy go wreszcie opisać:
Było to zadanie manualne, w którym na ziemi mieliśmy dwa wyznaczone kwadraty. Stały w nich wiaderka z piłkami. Piłki te, z przyczepionymi do nich rzepami, mieliśmy przenieść za pomocą dostępnych przedmiotów (m.in. talerzyk jednorazowy, kij baseballowy, kij golfowy, chochla, łyżeczka plastikowa, sznurek, gumki recepturki) na przygotowane tarcze, na których znajdowały się różnie punktowane strefy. Największy problem polegał na tym, że piłek nie można było rzucać zbyt mocno – ponieważ wtedy nie czepiały się tarczy i spadały na podłogę. Poza tym, po samej podłodze wcale się nie toczyły.
Jednak mimo że nie było świetnie, z budynku, w którym odbywały się spontany, wyszliśmy w dobrym humorze. A może raczej wybiegliśmy, natychmiast spryskani serpentyną w spreju przez naszą drużynę kumpelską.



Kolejny dzień, czyli sobota, był najbardziej przez nas wyczekiwanym. Przyszedł bowiem czas na przedstawienie. Do ostatniej chwili wprowadzaliśmy jeszcze poprawki, szczególnie jeśli chodzi o rybę – nasz pierwotny plan, który zakładał nalanie wody do butelek, by można było w nią dmuchać i wywoływać bąbelki – zdecydowanie nie działał. Wszystko przeciekało i choć teraz wiemy dokładnie, gdzie popełniliśmy błąd (a raczej ja wiem, ale obiecałam, że nie będę tego zdradzać – dop. Inga), wtedy nie mieliśmy pojęcia, co zrobić. Nie zraziliśmy się jednak i na szybko wymyśliliśmy inne rozwiązanie – użyliśmy plastikowej torebki i srebrnego brokatu, który zdobyła dla nas drużyna kumpelska. Może nie działało to tak, jak byśmy chcieli (butelki były mokre w środku i wszystko się kleiło), ale było dużo lepsze niż nic. Plus diody w butelkach wciąż działały, zmieniając kolor z niebieskiego na czerwony.
Poza tą jedną rzeczą w zasadzie nie mieliśmy problemów, jeśli chodzi o działanie czegokolwiek. Co prawda już na scenie mechaniczne serce wydry się popsuło, ale miało mechanizm awaryjny, więc wszystko poszło jak trzeba.
O samym przedstawieniu trudno mi opowiedzieć, bo o wiele lepiej byłoby je zobaczyć. Ale tak w skrócie historia opowiada o trzech mechanicznych zwierzętach stworzonych przez szalonego naukowca. Rozwiązują one rozmaite problemy, by w końcu spotkać Nieznajomego, który uświadamia je, że istoty takie jak one stanowią zagrożenie dla całej fauny świata, są bowiem lepiej przystosowane do przeżycia niż normalne zwierzęta. Bohaterowie biorą to sobie do serca i postanawiają się wyłączyć, by zapobiec katastrofie naturalnej.
Właściwie wszystko podczas występu się udało, co zresztą widać było po reakcji widowni. Nie dość, że sala była pełna (nie wszyscy mieli miejsca siedzące), to w dodatku po występie ludzie podchodzili do nas, chcąc zrobić sobie z nami zdjęcia albo dowiedzieć się, w jaki sposób to wszystko jest zrobione. Podeszły do nas m.in. drużyna z Chin (z ogromnym „WOW” na twarzach) oraz drużyna z Florydy, z którą się później zaprzyjaźniliśmy.


Należy nadmienić, że największą furorę zrobiły nasze kostiumy, a szczególnie wszystko co się świeciło – a więc mechaniczne serca, tętnice, płomienie ptaka, oczy ryby i gogle wydry.

Po przedstawieniu część z nas została, by (niestety) zniszczyć scenografię i posprzątać nasze rzeczy, a druga część udała się na jarmark, by pomóc polskiej Odysei sprzedawać różne gadżety, a przy okazji trochę zarobić na tym, co sami przywieźliśmy.


Po jarmarku mieliśmy chwilę na omówienie punktacji, która wypadła nieźle (169,75/200 za przedstawienie, 41,33/50 za styl), po czym szybko i bardzo wygłodniali ruszyliśmy na obiadokolację.
Następnie w końcu przyszedł czas na Galę ogłoszenia wyników. W gruncie rzeczy szła dość szybko i skończyła się bardzo pomyślnie dla Polski! Wielokrotnie wstawaliśmy, by wiwatować na cześć naszych rodaków, którzy zdobyli nagrody.



Po Gali odbywała się impreza pożegnalna, na której raz jeszcze mogliśmy się pointegrować z drużynami z całego świata, co wykorzystaliśmy do zabawy z naszą drużyną kumpelską i nowymi znajomymi z Florydy.


I w końcu nadszedł czas wyjazdu z Ames. Z lekkim smutkiem pożegnaliśmy się z Uniwersytetem (i dobrym jedzeniem, które tam mieli), by ponownie skierować się do Chicago. Dojechaliśmy tam w niedzielę rano, więc mieliśmy jeszcze cały dzień na zwiedzanie. Zjedliśmy śniadanie w miejscowym lokalu (Corner Bakery), po czym podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna ruszyła nad jezioro, by trochę poleniuchować, a druga wybrała się do teatru na musical „Producenci”.

Spotkaliśmy się wieczorem już w naszym hostelu, by wybrać się na kolację i pokrótce ustalić co robimy następnego dnia, jeszcze za nim pojedziemy na lotnisko. Wyszło, że znowu się dzielimy. Jedna grupa idzie pochodzić po sklepach i po mieście, a druga wybrała się w stronę planetarium, gdzie znów się podzieliła – Jonatan poszedł oglądać gwiazdy, a jego siostry postanowiły poczytać sobie i poopalać się nad jeziorem.
Tym razem spotkaliśmy się przed księgarnią, bo książki zdecydowanie były najchętniej nabywaną przez nas „pamiątką” (wybór był znacznie większy niż w Polsce, a przy okazji ćwiczymy w ten sposób nasze umiejętności językowe). Kiedy już każdy był zadowolony z zakupów, udaliśmy się na obiad, by potem ruszyć na lotnisko, gdzie musieliśmy być 4 godziny wcześniej.



 Aż w końcu, następnego dnia, byliśmy z powrotem w Polsce. Mocno zmęczeni i trochę już tęskniący za USA, zdając sobie sprawę z tego, że to koniec tego sezonu Odysei. No prawie, bo czekało nas jeszcze spotkanie podsumowujące.

Wykorzystaliśmy je m.in. do tego, by zadać kilka pytań każdemu członkowi drużyny.

  1. Co najlepiej wspominasz z wyjazdu do USA?
Zuzia: Skarpetki! Ale tak serio to pierwszą rzeczą z tych, które najbardziej mi się podobała, było zainteresowanie, które wzbudziliśmy naszym przedstawieniem wśród publiczności. Nie dali nam się przebrać przez prawię godzinę po występie! Drugą najlepszą rzeczą, są nowi znajomi- nasza drużyna kumpelska jest super a nowi znajomi z Florydy już obiecali nam nocleg w domku na samej plaży.

Inga: Hmm... Chyba zainteresowanie naszym przedstawieniem. To było niesamowite, nie spodziewałam się aż tak pozytywnej reakcji! Oraz wybranie się na musical w Chicago – chociaż znałam fabułę już wcześniej, był świetny i bawiłam się rewelacyjnie! O i bym zapomniała, księgarnia! I sklep z komiksami, tyle pięknych rzeczy tam było!

Monika: Najlepiej wspominam wizyty w sklepach, np. w CVS Pharmacy lub licznych księgarniach. Chociaż wtedy żałowałam, że moje fundusze oraz objętość walizki są ograniczone...

Kacper: Najlepszym moim wspomnieniem z wyjazdu była impreza integracyjna pod koniec wyjazdu, gdyż poznałem na niej bardzo dużo ciekawych ludzi.
Jonatan: Bardzo podobały mi się muzea, do których poszliśmy w Chicago. Udało mi się zobaczyć szkielet T-rexa, żywe delfiny (!) i moje ukochane białuchy , dowiedzieć się o 9 planecie układu słonecznego i wejść na pokład oryginalnego u-boota z II WŚ .

Staszek: Było aż nadto dużo wrażeń, bym umiał wymienić wszystkie po kolei. Na pewno najbardziej podobało mi się to, że wziąłem udział w finałach Odysei w stanach. Było to niesamowite przeżycie, które zapamiętam do końca życia.


  1. Co podobało Ci się najmniej?
Zuzia: SPONTAN ;___; (o i słońce).

Inga: Eee... Spontan? I mało czasu na sen, bo wracaliśmy późno, a wciąż były jeszcze do zrobienia, w związku z czym chodziłam wiecznie niewyspana.

Monika: To jest jedno z najtrudniejszych pytań. Po długim zastanowieniu muszę jednak zgodzić się z Zuzą. Zdecydowanie był to SPONTAN.

Kacper: Tradycyjnie. SPONTAN.(Kropka nienawiści).

Jonatan: Brak czasu :( Nie udało mi się zobaczyć szklarni i pójść na basen.

Staszek: Najmniej podobało mi się to, że nie udało mi się spełniać jednego z podmarzeń (od podpunktów), którym było pójście na prawdziwy amerykański dworzec kolejowy, na którym zatrzymują się pociągi dalekobieżne. Do tej pory widywałem je tylko na zdjęciach, lub w grach komputerowych. Niestety wielki kontynent został sześć stref czasowych za nami, więc nie ma co wzdychać i liczyć na szanse na przyszłość.


  1. Czy nauczyłeś się czegoś nowego? Albo poznałeś fajnych ludzi?
Zuzia: A propos znajomych jest już powyżej. Czy czegoś się nauczyłam... kupowania biletów w Chicago. To nie było proste...

Inga: Miałam okazję porozmawiać z ludźmi z różnych części Ameryki, co było ciekawym doświadczeniem. A poza tym coraz lepiej panuję nad stresem i zyskałam trochę śmiałości, jeśli chodzi o załatwianie różnych spraw i kontakty z ludźmi :)

Monika: Finały Odysei bez poznawania nowych ludzi nie były by Finałami! Mieliśmy wspaniałą Drużynę Kumpelską, która doskonale trzymała za nas kciuki. I pożyczyła brokat w ostatnim momencie! A jeżeli chodzi o naukę nowych rzeczy... Nauczyłam się, że zawsze można polegać na znajomych i nieznajomych. Pojawiają się oni w najmniej oczekiwanych momentach.

Kacper: Jak już wspomniałem wcześniej, poznałem naprawdę ciekawych ludzi, w szczególności polubiłem Samuela z naszej drużyny kumpelskiej. Co do rzeczy których się nauczyłem to mogę powiedzieć, że zawsze można polegać na swojej drużynie.

Jonatan: Dowiedziałem się, że orbity obiektów z pasa Kuipera wskazują na istnienie w tamtym rejonie 9 planety układu słonecznego, o masie 3-10 razy większej niż Ziemia ( taki mini Neptun) :) Nasza drużyna kumpelska to naprawdę fajni ludzie!

Staszek: Nauczyłem się, że zawsze jak chciałem coś wziąć, ale stwierdziłem że się nie przyda i tego nie brałem, to nagle okazywało się konieczne. Zaś nowych ludzi poznałem z drużyny kumpelskiej. Dowiedziałem się ze Amerykanie są bardzo otwarci i mają niesamowite poczucie humoru, które często wykracza poza bezpieczną granicę, na przykład kolorowanka wyśmiewająca Donalda Trumpa, co w Polsce źle mogło by się skończyć.


  1. Najbardziej stresujące doświadczenie?
Zuzia: Gala, jak zwykle.

Inga: Załatwianie noclegu w Chicago, a dokładniej po raz chyba czwarty proszenie o ponowne wydrukowanie faktury, bo potrzebowaliśmy na niej konkretnych danych (a biedni Amerykanie musieli je spisywać nie rozumiejąc, co właściwie piszą, bo były to dane po polsku). No i może trochę Gala, ale nie było AŻ TAK źle.

Monika: Znowu zgadzam się z Zuzą.

Kacper: Najbardziej stresującym momentem podczas wyjazdu był spacer podczas którego śledziły nas króliki.

Jonatan: Rankiem przed przedstawieniem pobiegłem po brokat. Wróciłem po 2 godzinach , po przebiegnięciu połowy miasteczka, bez brokatu i kontaktu z drużyną. To zdecydowanie było traumatyczne przeżycie ! *krzyk rozpaczy w tle*

Staszek: Najbardziej stresujące było, kiedy zostałem uwięziony w autobusie, kiedy chciałem zdobyć pina od kierowcy. Kiedy dowiedziałem się, że można zdobyć unikalnego pina autobusu, od kierowcy, od razu uznałem ze muszę spróbować. Kiedy wyszliśmy z jarmarku, by bezpośrednio udać się do akademika, by poznać wyniki, zatrzymała nas grupa z Singapuru i zapytała się, czy mamy może koszulki na wyminę. Uznałem że to doskonała okazja, więc spytałem się, czy mogę spróbować, a ponieważ uzyskałem zgodę, ruszyłem na przystanek. Obrałem pierwszy lepszy autobus i rozpocząłem polowanie. Kiedy wszedłem do autobusu panował tłok i gwar. Zanim dopchałem się do kierowcy… autobus ruszył. Od razu pomyślałem o drużynie, która niecierpliwie na mnie czeka, by poznać wyniki, zastanawiałem się jak się wytłumaczyć. W końcu jednak złapałem odpowiedni autobus i dołączyłem do drużyny. Niestety nie udało mi się zdobyć legendarnego pina.


  1. Wnioski? Przemyślenia, którymi chcesz się podzielić?
Zuzia: a) W Chicago jest ZDECYDOWANIE zbyt gorąco.
b) Mówienie po angielsku jest łatwiejsze niż po polsku.
c) Amerykańska widownia jest super :3
Amen

Inga: a) W Ames mają dobre jedzenie
b) Chicago jest bardzo interesującym architektonicznie miastem
c) Chcę więcej? Tak! Nawet jeśli Odyseja zjada większość czasu wolnego i wymaga olbrzymich nakładów pracy, to warto! I chociaż nie jesteśmy zachwyceni wynikiem, wciąż jestem dumna z naszej drużyny :)

Monika: a) Króliki są straszne i śledzą ludzi (potwierdzone info).
b) Pomimo zaległości w szkole warto brać udział w Odysei i poświęcać jej mnóstw swojego wolnego czasu, bo doświadczenia i wspomnienia zostają w głowie na zawsze.
c) Amerykanie są naprawdę przyjaźni i doskonale dopingują!

Kacper: 5. a) HUGE!!!
b) I keep on hoping we will eat cake by the ocean.


Jonatan: Wnioski :
- Life is brutal and full of zasadzkas
- Wszystko jest możliwe, ale na niektóre rzeczy trzeba mieć kody

Staszek: Na pewno zabrać dużo polskich pamiątek i gadżetów, ponieważ inne drużyny, a szczególnie Chińczycy i Amerykanie, bardzo lubią Polaków i ich „odmienne” pomysły, wynikające z różnicy kulturowej.



 I na koniec jeszcze podsumowanie od trenerek:

Uskrzydleni naszym wielkim sukcesem na Finale Ogólnopolskim w Gdyni zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby zaprezentować siebie, dzieło naszej przeszło półrocznej pracy i Polskę na 37. World Finals Odyssey of the Mind. 13 miejsce to ogromny sukces, choć w każdym z nas jest pewien niedosyt.
Odyseja to wyjątkowe doświadczenie przede wszystkim dla Dzieci i Młodzieży, którzy w tym uczestniczą, ale też i dla nas trenerek. Wyjazd do USA Na Światowe Finały to dopełnienie i nagroda za wytrwałość, zaangażowanie, czas poświęcony na realizację, determinację.
Dzięki temu co zobaczyliśmy, przeżyliśmy, doświadczyliśmy nasza przyszłość może okazać się dużo lepsza i atrakcyjniejsza.  Czas spędzony wśród dzieci i młodzieży z całego świata to bezcenne doświadczenia, które pozwoliły nam zapoznać się z kulturą innych krajów, poszerzyć nasze horyzonty oraz docenić to co inni stworzyli by przygotować rozwiązanie swoich problemów długoterminowych. Każda chwila na Finałach Światowych tętniła życiem, feerią barw pozostawiając niezapomniane doznania. Jesteśmy przekonane, że chwile spędzone w USA pozwolą tej Młodzieży śmielej wkraczać w dorosłe życie, nie bać się codziennych wyzwań i co najważniejsze - mieć wiarę, że marzenia się spełniają i są ludzie, którzy pomagają w ich realizacji.

"Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry, Podróżuj, śnij, odkrywaj."

(Mark Twain)


Warto: MARZYĆ, MYŚLEĆ i TWORZYĆ!!!