Zaczęło się od kłopotów z komunikacją miejską - system biletowy w Chicago (a zapewne i w całym USA) jest o wiele bardziej skomplikowany niż na przykład w takiej Warszawie. To znaczy, jeśli się tu mieszka, pewnie łatwo się zorientować, co opłaca się najbardziej. Ale dla nieogarniętej grupki turystów, którą jesteśmy, wygląda to nieco inaczej. Dlatego najpierw zastanawialiśmy się nad podróżą autobusem, potem trafiliśmy na stację kolejową, gdzie jak się okazało potrzebujemy innego typu biletów, a ostatecznie powędrowaliśmy spory kawałek do metra, gdzie z przesiadką i jadąc do końca linii, dotarliśmy na miejsce. No prawie, bo musieliśmy jeszcze przejść ok. 2 km. Ale ostatecznie cel został osiągnięty - The Museum of Science & Industry.
I trzeba przyznać, że robi ono wrażenie! Nie tylko sam gmach budynku jest ogromny, ale i jego wnętrze jest bogate - oczywiście zabrakło nam czasu na zwiedzenie wszystkiego. Niemniej udało nam się zwiedzić prawdziwego U-boot'a, posłuchać o powstawaniu tornada czy tsunami, a także dowiedzieć się, jak będziemy wyglądać za kilkadziesiąt lat (trochę przerażające).

Następnym przystankiem był park, gdzie z kolei zobaczyliśmy sławną "Fasolkę", a potem mogliśmy wyzwolić swoje wewnętrzne dziecko zjeżdżając z dużej, metalowej zjeżdżalni.

A już jutro jedziemy do Ames na Uniwersytet Stanowy Iowa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz