Po chwili odpoczynku koniecznej po
podróży powrotnej do Polski, wracamy z pełną relacją z naszej
wyprawy. Ale zanim przejdziemy do samego wyjazdu, krótkie
przypomnienie co było wcześniej...
Skąd
wziąć pieniądze?
I wracamy do czasów obecnych! Jak już
wszyscy wiedzą, udało nam się wyjechać na Finały. Ogromną rolę
odgrywają w tym wszystkie firmy, a raczej stojący za nimi ludzie,
którzy pomogli zebrać nam fundusze. Dlatego zanim przejdę do
właściwej opowieści, należą się owacje na stojąco dla
następujących firm i osób:
A teraz mogę zacząć właściwą
historię, czyli wyjazd do Ameryki. Oczywiście najpierw był
samolot, a więc przyjazd na lotnisko 3 godziny wcześniej, przejście
przez odprawę, kontrolę paszportową i czekanie, by wejść na
pokład, co minęło zaskakująco szybko.
Potem tylko 9 godzin lotu przez ocean i
witaj USA! Mocno zmęczeni po podróży z lotniska pojechaliśmy
prosto do hostelu, gdzie czekał na nas nocleg. Warunki generalnie
mieli bardzo dobre, może poza faktem, że klimatyzacja była na tyle
mocna, że powoli zmieniała cię w kostkę lodu.
Na następne dwa dni hostel HI Chicago
stał się naszą bazą wypadową, z której wychodziliśmy rano na
zwiedzanie i wracaliśmy późnym wieczorem. A było co zwiedzać!
Byliśmy m.in. w Field Museum, gdzie mają szkielet prawdziwego
tyranozaura, Shedd Aquarium, gdzie mogliśmy podziwiać białuchy i
delfiny, Muzeum of Science and Industry, gdzie mogliśmy zobaczyć
prawdziwego U-Boota, a także SkyDeck, by spojrzeć na miasto z
wysokości 103 piętra.
Po dwudniowym pobycie w Chicago
przyszedł czas na faktyczny powód naszego wyjazdu do Stanów, czyli
Finały Światowe Odysei Umysłu! Dlatego rano autokarem ruszyliśmy
na Uniwersytet Stanowy Iowa w Ames. Po kilku godzinach byliśmy na
miejscu, gdzie musieliśmy zaczekać, aż nasze trenerki nas
zarejestrują, by w końcu udać się do miejsca zakwaterowania,
czyli akademika Maple.
Tam wreszcie czekała na nas obiadokolacja, po której poszliśmy inspektować naszą scenografię. Po krótkich oględzinach mieliśmy pewność, że dotarła biezpiecznie i będzie wymagała jedynie skręcenia i drobnych poprawek.
Do akademika wróciliśmy piechotą,
przechodząc przez dużą część kampusu. Podczas spaceru
zaobserwowaliśmy sporo miejscowych zwierząt, w tym wiewiórki,
ogromne ilości królików, a nawet szopa pracza.
Następnego dnia odbyło się uroczyste
rozpoczęcie Finałów, na które powędrowaliśmy dumnie zresztą
drużyn reprezentujących Polskę.
Ale zanim jeszcze weszliśmy do końca
w życie konkursem, jedna bardzo ważna rzecz – 25 maja, czyli
urodziny jednego z członków naszej drużyny, Stasia! I to nie byle
które, bo 18, więc nie obyło się bez choćby maleńkiej namiastki
imprezy.
Finały Odysei Umysłu to unikalna
okazja nie tylko by zaprezentować owoce swojej długiej pracy przed
wielonarodową widownią, ale również obejrzeć jak z tym samym
zadaniem (oraz 4 pozostałymi problemami) poradziły sobie inne
drużyny. Co też z zapałem robiliśmy, po pierwsze kibicując
polskim drużynom, a po drugie oglądając występy m.in. Amerykanów
i Chińczyków.
Poza tym, mieliśmy jedyną w swoim
rodzaju okazję wybrać się na wykład prowadzony przez pracownika
NASA, który akurat dotyczył satelity ICEsat-2, którego głównym
zadaniem będzie monitorowanie stanu lodu na obydwu biegunach.
Jakby tego było mało, Finały są
również świetną okazją na poznanie nowych ludzi, szczególnie z
samych Stanów Zjednoczonych. By to trochę ułatwić i przełamać
pierwsze lody, Odyseja proponuje 'drużyny kumpelskie' – każda
drużyna jeszcze przed wyjazdem dostaje kontakt do drużyny
kumpelskiej. Tradycją jest wymiana upominkami z rodzinnych stron, a
także przynajmniej trochę wspólnie spędzonego czasu, by się
zapoznać. Dlatego też wybraliśmy się razem na paradę flag i
bannerów, jak i również kibicowaliśmy sobie wzajemnie na naszych
przedstawieniach.
W piątek mieliśmy spontana, który
poszedł nam tak sobie. Ponieważ tajemnica dłużej nas nie
obowiązuje, możemy go wreszcie opisać:
Było to zadanie manualne, w którym na
ziemi mieliśmy dwa wyznaczone kwadraty. Stały w nich wiaderka z
piłkami. Piłki te, z przyczepionymi do nich rzepami, mieliśmy
przenieść za pomocą dostępnych przedmiotów (m.in. talerzyk
jednorazowy, kij baseballowy, kij golfowy, chochla, łyżeczka
plastikowa, sznurek, gumki recepturki) na przygotowane tarcze, na
których znajdowały się różnie punktowane strefy. Największy
problem polegał na tym, że piłek nie można było rzucać zbyt
mocno – ponieważ wtedy nie czepiały się tarczy i spadały na
podłogę. Poza tym, po samej podłodze wcale się nie toczyły.
Jednak mimo że nie było świetnie, z
budynku, w którym odbywały się spontany, wyszliśmy w dobrym
humorze. A może raczej wybiegliśmy, natychmiast spryskani
serpentyną w spreju przez naszą drużynę kumpelską.
Kolejny dzień, czyli sobota, był
najbardziej przez nas wyczekiwanym. Przyszedł bowiem czas na
przedstawienie. Do ostatniej chwili wprowadzaliśmy jeszcze poprawki,
szczególnie jeśli chodzi o rybę – nasz pierwotny plan, który
zakładał nalanie wody do butelek, by można było w nią dmuchać i
wywoływać bąbelki – zdecydowanie nie działał. Wszystko
przeciekało i choć teraz wiemy dokładnie, gdzie popełniliśmy
błąd (a raczej ja wiem, ale obiecałam, że nie będę tego
zdradzać – dop. Inga), wtedy nie mieliśmy pojęcia, co zrobić.
Nie zraziliśmy się jednak i na szybko wymyśliliśmy inne
rozwiązanie – użyliśmy plastikowej torebki i srebrnego brokatu,
który zdobyła dla nas drużyna kumpelska. Może nie działało to
tak, jak byśmy chcieli (butelki były mokre w środku i wszystko się
kleiło), ale było dużo lepsze niż nic. Plus diody w butelkach
wciąż działały, zmieniając kolor z niebieskiego na czerwony.
Poza tą jedną rzeczą w zasadzie nie
mieliśmy problemów, jeśli chodzi o działanie czegokolwiek. Co
prawda już na scenie mechaniczne serce wydry się popsuło, ale
miało mechanizm awaryjny, więc wszystko poszło jak trzeba.
O samym przedstawieniu trudno mi
opowiedzieć, bo o wiele lepiej byłoby je zobaczyć. Ale tak w
skrócie historia opowiada o trzech mechanicznych zwierzętach
stworzonych przez szalonego naukowca. Rozwiązują one rozmaite
problemy, by w końcu spotkać Nieznajomego, który uświadamia je,
że istoty takie jak one stanowią zagrożenie dla całej fauny
świata, są bowiem lepiej przystosowane do przeżycia niż normalne
zwierzęta. Bohaterowie biorą to sobie do serca i postanawiają się
wyłączyć, by zapobiec katastrofie naturalnej.
Właściwie wszystko podczas występu
się udało, co zresztą widać było po reakcji widowni. Nie dość,
że sala była pełna (nie wszyscy mieli miejsca siedzące), to w
dodatku po występie ludzie podchodzili do nas, chcąc zrobić sobie
z nami zdjęcia albo dowiedzieć się, w jaki sposób to wszystko
jest zrobione. Podeszły do nas m.in. drużyna z Chin (z ogromnym
„WOW” na twarzach) oraz drużyna z Florydy, z którą się
później zaprzyjaźniliśmy.
Należy nadmienić, że największą furorę zrobiły nasze kostiumy, a szczególnie wszystko co się świeciło – a więc mechaniczne serca, tętnice, płomienie ptaka, oczy ryby i gogle wydry.
Po przedstawieniu część z nas
została, by (niestety) zniszczyć scenografię i posprzątać nasze
rzeczy, a druga część udała się na jarmark, by pomóc polskiej
Odysei sprzedawać różne gadżety, a przy okazji trochę zarobić
na tym, co sami przywieźliśmy.
Po jarmarku mieliśmy chwilę na
omówienie punktacji, która wypadła nieźle (169,75/200 za
przedstawienie, 41,33/50 za styl), po czym szybko i bardzo
wygłodniali ruszyliśmy na obiadokolację.
Następnie w końcu przyszedł czas na
Galę ogłoszenia wyników. W gruncie rzeczy szła dość szybko i
skończyła się bardzo pomyślnie dla Polski! Wielokrotnie
wstawaliśmy, by wiwatować na cześć naszych rodaków, którzy
zdobyli nagrody.
Po Gali odbywała się impreza
pożegnalna, na której raz jeszcze mogliśmy się pointegrować z
drużynami z całego świata, co wykorzystaliśmy do zabawy z naszą
drużyną kumpelską i nowymi znajomymi z Florydy.
I w końcu nadszedł czas wyjazdu z
Ames. Z lekkim smutkiem pożegnaliśmy się z Uniwersytetem (i dobrym
jedzeniem, które tam mieli), by ponownie skierować się do Chicago.
Dojechaliśmy tam w niedzielę rano, więc mieliśmy jeszcze cały
dzień na zwiedzanie. Zjedliśmy śniadanie w miejscowym lokalu
(Corner Bakery), po czym podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna
ruszyła nad jezioro, by trochę poleniuchować, a druga wybrała się
do teatru na musical „Producenci”.
Spotkaliśmy się wieczorem już w
naszym hostelu, by wybrać się na kolację i pokrótce ustalić co
robimy następnego dnia, jeszcze za nim pojedziemy na lotnisko.
Wyszło, że znowu się dzielimy. Jedna grupa idzie pochodzić po
sklepach i po mieście, a druga wybrała się w stronę planetarium,
gdzie znów się podzieliła – Jonatan poszedł oglądać gwiazdy,
a jego siostry postanowiły poczytać sobie i poopalać się nad
jeziorem.
Tym razem spotkaliśmy się przed
księgarnią, bo książki zdecydowanie były najchętniej nabywaną
przez nas „pamiątką” (wybór był znacznie większy niż w
Polsce, a przy okazji ćwiczymy w ten sposób nasze umiejętności
językowe). Kiedy już każdy był zadowolony z zakupów, udaliśmy
się na obiad, by potem ruszyć na lotnisko, gdzie musieliśmy być 4
godziny wcześniej.
Wykorzystaliśmy je m.in. do tego, by
zadać kilka pytań każdemu członkowi drużyny.
- Co najlepiej wspominasz z wyjazdu do USA?
Zuzia: Skarpetki!
Ale tak serio to pierwszą rzeczą z tych, które najbardziej mi się
podobała, było zainteresowanie, które wzbudziliśmy naszym
przedstawieniem wśród publiczności. Nie dali nam się przebrać
przez prawię godzinę po występie! Drugą najlepszą rzeczą, są
nowi znajomi- nasza drużyna kumpelska jest super a nowi znajomi z
Florydy już obiecali nam nocleg w domku na samej plaży.
Inga: Hmm... Chyba
zainteresowanie naszym przedstawieniem. To było niesamowite, nie
spodziewałam się aż tak pozytywnej reakcji! Oraz wybranie się na
musical w Chicago – chociaż znałam fabułę już wcześniej, był
świetny i bawiłam się rewelacyjnie! O i bym zapomniała,
księgarnia! I sklep z komiksami, tyle pięknych rzeczy tam było!
Monika: Najlepiej
wspominam wizyty w sklepach, np. w CVS Pharmacy lub licznych
księgarniach. Chociaż wtedy żałowałam, że moje fundusze oraz
objętość walizki są ograniczone...
Kacper: Najlepszym
moim wspomnieniem z wyjazdu była impreza integracyjna pod koniec
wyjazdu, gdyż poznałem na niej bardzo dużo ciekawych ludzi.
Jonatan: Bardzo
podobały mi się muzea, do których poszliśmy w Chicago. Udało mi
się zobaczyć szkielet T-rexa, żywe delfiny (!) i moje ukochane
białuchy , dowiedzieć się o 9 planecie układu słonecznego i
wejść na pokład oryginalnego u-boota z II WŚ .
Staszek: Było aż
nadto dużo wrażeń, bym umiał wymienić wszystkie po kolei. Na
pewno najbardziej podobało mi się to, że wziąłem udział w
finałach Odysei w stanach. Było to niesamowite przeżycie, które
zapamiętam do końca życia.
- Co podobało Ci się najmniej?
Zuzia: SPONTAN
;___; (o i słońce).
Inga: Eee...
Spontan? I mało czasu na sen, bo wracaliśmy późno, a wciąż były
jeszcze do zrobienia, w związku z czym chodziłam wiecznie
niewyspana.
Monika: To jest
jedno z najtrudniejszych pytań. Po długim zastanowieniu muszę
jednak zgodzić się z Zuzą. Zdecydowanie był to SPONTAN.
Kacper:
Tradycyjnie. SPONTAN.(Kropka nienawiści).
Jonatan: Brak
czasu :( Nie udało mi się zobaczyć szklarni i pójść na basen.
Staszek: Najmniej
podobało mi się to, że nie udało mi się spełniać jednego z
podmarzeń (od podpunktów), którym było pójście na prawdziwy
amerykański dworzec kolejowy, na którym zatrzymują się pociągi
dalekobieżne. Do tej pory widywałem je tylko na zdjęciach, lub w
grach komputerowych. Niestety wielki kontynent został sześć stref
czasowych za nami, więc nie ma co wzdychać i liczyć na szanse na
przyszłość.
- Czy nauczyłeś się czegoś nowego? Albo poznałeś fajnych ludzi?
Zuzia: A propos
znajomych jest już powyżej. Czy czegoś się nauczyłam...
kupowania biletów w Chicago. To nie było proste...
Inga: Miałam
okazję porozmawiać z ludźmi z różnych części Ameryki, co było
ciekawym doświadczeniem. A poza tym coraz lepiej panuję nad stresem
i zyskałam trochę śmiałości, jeśli chodzi o załatwianie
różnych spraw i kontakty z ludźmi :)
Monika: Finały
Odysei bez poznawania nowych ludzi nie były by Finałami! Mieliśmy
wspaniałą Drużynę Kumpelską, która doskonale trzymała za nas
kciuki. I pożyczyła brokat w ostatnim momencie! A jeżeli chodzi o
naukę nowych rzeczy... Nauczyłam się, że zawsze można polegać
na znajomych i nieznajomych. Pojawiają się oni w najmniej
oczekiwanych momentach.
Kacper: Jak już
wspomniałem wcześniej, poznałem naprawdę ciekawych ludzi, w
szczególności polubiłem Samuela z naszej drużyny kumpelskiej. Co
do rzeczy których się nauczyłem to mogę powiedzieć, że zawsze
można polegać na swojej drużynie.
Jonatan:
Dowiedziałem się, że orbity obiektów z pasa Kuipera wskazują na
istnienie w tamtym rejonie 9 planety układu słonecznego, o masie
3-10 razy większej niż Ziemia ( taki mini Neptun) :) Nasza drużyna
kumpelska to naprawdę fajni ludzie!
Staszek:
Nauczyłem się, że zawsze jak chciałem coś wziąć, ale
stwierdziłem że się nie przyda i tego nie brałem, to nagle
okazywało się konieczne. Zaś nowych ludzi poznałem z drużyny
kumpelskiej. Dowiedziałem się ze Amerykanie są bardzo otwarci i
mają niesamowite poczucie humoru, które często wykracza poza
bezpieczną granicę, na przykład kolorowanka wyśmiewająca Donalda
Trumpa, co w Polsce źle mogło by się skończyć.
- Najbardziej stresujące doświadczenie?
Zuzia: Gala, jak
zwykle.
Inga: Załatwianie
noclegu w Chicago, a dokładniej po raz chyba czwarty proszenie o
ponowne wydrukowanie faktury, bo potrzebowaliśmy na niej konkretnych
danych (a biedni Amerykanie musieli je spisywać nie rozumiejąc, co
właściwie piszą, bo były to dane po polsku). No i może trochę
Gala, ale nie było AŻ TAK źle.
Monika: Znowu
zgadzam się z Zuzą.
Kacper:
Najbardziej stresującym momentem podczas wyjazdu był spacer podczas
którego śledziły nas króliki.
Jonatan: Rankiem
przed przedstawieniem pobiegłem po brokat. Wróciłem po 2 godzinach
, po przebiegnięciu połowy miasteczka, bez brokatu i kontaktu z
drużyną. To zdecydowanie było traumatyczne przeżycie ! *krzyk
rozpaczy w tle*
Staszek:
Najbardziej stresujące było, kiedy zostałem uwięziony w
autobusie, kiedy chciałem zdobyć pina od kierowcy. Kiedy
dowiedziałem się, że można zdobyć unikalnego pina autobusu, od
kierowcy, od razu uznałem ze muszę spróbować. Kiedy wyszliśmy z
jarmarku, by bezpośrednio udać się do akademika, by poznać
wyniki, zatrzymała nas grupa z Singapuru i zapytała się, czy mamy
może koszulki na wyminę. Uznałem że to doskonała okazja, więc
spytałem się, czy mogę spróbować, a ponieważ uzyskałem zgodę,
ruszyłem na przystanek. Obrałem pierwszy lepszy autobus i
rozpocząłem polowanie. Kiedy wszedłem do autobusu panował tłok i
gwar. Zanim dopchałem się do kierowcy… autobus ruszył. Od razu
pomyślałem o drużynie, która niecierpliwie na mnie czeka, by
poznać wyniki, zastanawiałem się jak się wytłumaczyć. W końcu
jednak złapałem odpowiedni autobus i dołączyłem do drużyny.
Niestety nie udało mi się zdobyć legendarnego pina.
- Wnioski? Przemyślenia, którymi chcesz się podzielić?
Zuzia: a) W
Chicago jest ZDECYDOWANIE zbyt gorąco.
b) Mówienie po
angielsku jest łatwiejsze niż po polsku.
c) Amerykańska
widownia jest super :3
Amen
Inga: a) W Ames
mają dobre jedzenie
b) Chicago jest
bardzo interesującym architektonicznie miastem
c) Chcę więcej?
Tak! Nawet jeśli Odyseja zjada większość czasu wolnego i wymaga
olbrzymich nakładów pracy, to warto! I chociaż nie jesteśmy
zachwyceni wynikiem, wciąż jestem dumna z naszej drużyny :)
Monika: a) Króliki
są straszne i śledzą ludzi (potwierdzone info).
b) Pomimo
zaległości w szkole warto brać udział w Odysei i poświęcać jej
mnóstw swojego wolnego czasu, bo doświadczenia i wspomnienia
zostają w głowie na zawsze.
c) Amerykanie są
naprawdę przyjaźni i doskonale dopingują!
Kacper: 5. a)
HUGE!!!
b) I keep on
hoping we will eat cake by the ocean.
Jonatan: Wnioski :
- Life is brutal
and full of zasadzkas
- Wszystko jest
możliwe, ale na niektóre rzeczy trzeba mieć kody
Staszek: Na pewno
zabrać dużo polskich pamiątek i gadżetów, ponieważ inne
drużyny, a szczególnie Chińczycy i Amerykanie, bardzo lubią
Polaków i ich „odmienne” pomysły, wynikające z różnicy
kulturowej.
Uskrzydleni naszym wielkim sukcesem na Finale Ogólnopolskim w Gdyni zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby zaprezentować siebie, dzieło naszej przeszło półrocznej pracy i Polskę na 37. World Finals Odyssey of the Mind. 13 miejsce to ogromny sukces, choć w każdym z nas jest pewien niedosyt.
Odyseja to wyjątkowe doświadczenie przede wszystkim dla Dzieci i Młodzieży, którzy w tym uczestniczą, ale też i dla nas trenerek. Wyjazd do USA Na Światowe Finały to dopełnienie i nagroda za wytrwałość, zaangażowanie, czas poświęcony na realizację, determinację.
Dzięki temu co zobaczyliśmy, przeżyliśmy, doświadczyliśmy nasza przyszłość może okazać się dużo lepsza i atrakcyjniejsza. Czas spędzony wśród dzieci i młodzieży z całego świata to bezcenne doświadczenia, które pozwoliły nam zapoznać się z kulturą innych krajów, poszerzyć nasze horyzonty oraz docenić to co inni stworzyli by przygotować rozwiązanie swoich problemów długoterminowych. Każda chwila na Finałach Światowych tętniła życiem, feerią barw pozostawiając niezapomniane doznania. Jesteśmy przekonane, że chwile spędzone w USA pozwolą tej Młodzieży śmielej wkraczać w dorosłe życie, nie bać się codziennych wyzwań i co najważniejsze - mieć wiarę, że marzenia się spełniają i są ludzie, którzy pomagają w ich realizacji.
"Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry, Podróżuj, śnij, odkrywaj."
(Mark Twain)
Warto: MARZYĆ, MYŚLEĆ i TWORZYĆ!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz